Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

GIN LADY

Before the Dawn of Time

7.02.2025

Ocena:

autor:
Jakub Bizon Michalski

blog autora:

http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/

Czy mogło być inaczej? Rok 2025 na blogu inauguruje nam płyta jednego z moich ulubionych współczesnych zespołów – Gin Lady. Prawie napisałem „nowych”, ale uświadomiłem sobie, że przecież Gin Lady istnieją od 14 lat, pierwszy album wydali 13 lat temu, a wcześniej były jeszcze trzy płyty w nieco innym składzie pod szyldem Black Bonzo. To już absolutnie nie jest zespół nowy. No chyba, że ktoś zatrzymał się z poznawaniem muzyki gdzieś w połowie lat 70. i nie włącza płyt nagranych przez artystów będących obecnie poniżej wieku emerytalnego. To już jednak nie mój problem. Siódmy album szwedzkiej ekipy w zasadzie większych niespodzianek muzycznych nie przynosi, choć niewątpliwie jakieś delikatne zmiany słychać, głównie oznaczające powrót pewnych elementów, których od jakiegoś czasu w muzyce zespołu było trochę mniej. Before the Dawn of Time przynosi nam 11 utworów i niemal dokładnie trzy kwadranse muzyki, więc bardzo klasycznie. Podobnie jest oczywiście z brzmieniem. Nie wierzę, by ktoś ze stałych czytelników tego bloga lub słuchaczy moich audycji (te dwie grupy pewnie w dużym stopniu się pokrywają) nie znał tej formacji, bo piszę o nich od samego początku i także od samego początku pojawiają się u mnie w radiu, ale gdyby jednak… Gin Lady to formacja, która choć pochodzi z północy Europy, gra bardzo amerykańsko. O ile jeszcze za czasów Black Bonzo było to głównie połączenie prog rocka i pewnych elementów psychodelii – i poniekąd było to jeszcze kontynuowane na pierwszym albumie wydanym już pod szyldem Gin Lady – o tyle na późniejszych wydawnictwach grupa poszła raczej w kierunku americany. Ich brzmienie nawiązuje zatem zarówno do Allmanów, jak i do Toma Petty’ego, choć ja słyszę tu także niezmiennie pewne echa Stonesów, a na nowej płycie także ELO, więc nie samą Ameryką muzyka Gin Lady stoi.

I to się w zasadzie na nowej płycie nie zmieniło, choć mam wrażenie, że momentami jest to album dynamiczniejszy niż powiedzmy dwie ostatnie płyty. Więcej tu na pewno także klawiszy, które na początku stanowiły dość istotny element brzmienia grupy, ale z czasem – z racji odejścia stałego klawiszowca – zeszły na nieco dalszy plan. Tu może nie dominują, ale jednak pojawiają się pod różną postacią częściej niż w ostatnich kilku latach. Mówiłem o dynamice. Tę słychać w zasadzie od początku. O ile jeszcze może w otwierającym album The Paramount mamy jej przebłyski, o tyle chwilę później w Mighty River, a w dalszej części płyty także w Mulberry Bend i The Brain. Wszystkie trzy utwory należą zresztą do moich ulubionych na Before the Dawn of Time. Wyróżnię zwłaszcza The Brain, które ma niesamowicie chwytliwy refren, a porywającej partii gitary nie powstydziłby się Mark Knopfler.

Nie znaczy to jednak absolutnie, że rzeczy spokojniejsze schodzą tu na dalszy plan. Od pierwszego odsłuchu spodobał mi się przyjemny, nieco leniwy klimat drugiego singla, Tingens Sanna Natur. O ile kojarzę, to chyba pierwszy przypadek utworu ze szwedzkim tytułem w historii Gin Lady, choć sam tekst (poza stanowiącym cały refren tytułem) jest już po angielsku. Kapitalną robotę wykonują tu wspomniane już instrumenty klawiszowe, które świetnie przeplatają się z gitarami. Druga, w większości instrumentalna połowa tej kompozycji, w której z wokalu mamy tylko powtarzany refren, to prawdopodobnie mój ulubiony fragment tej płyty. A jak mówimy o ulubionych, to obowiązkowo wymienić muszę też Ways to Cross the Sky – rzecz znakomicie łączącą ten luz typowy dla Gin Lady z pewną podniosłością. I to wejście z tlącymi się gdzieś z tyłu organami… I warto też wymienić beatlesowsko-lynne’owskie The Universe Vibrant Rings.

Trudno wyróżnić jeden element, który sprawiałby, że tę płytę od pierwszego odsłuchu odbieram bardzo pozytywnie. Wszystko tu idealnie się zgrywa, jest świetnie wyważone. Bywały takie albumy Gin Lady, do których początkowo niespecjalnie byłem przekonany i dopiero po jakimś czasie zaczynałem odbierać je nieco cieplej. Tu od pierwszego odsłuchu trudno mi się oderwać od tych dźwięków i rzadko kończy się na jednokrotnym przesłuchaniu całości. Cieszy powrót w większym zakresie instrumentów klawiszowych, które wspaniale ubarwiają wspomniane już wyżej utwory, ale także pięknie brzmią w krótkim, instrumentalnym The Long Now. Głos Magnusa Kärnebro (będącego także jednym z dwóch gitarzystów oraz obecnie chyba też klawiszowcem, przynajmniej w studiu) nigdy nie był typowym wokalem rockowym. Nie usłyszycie tu ostrych zaśpiewów, popisów mocy i skali, typowo rockowej chropowatości i zadziorności. To bardzo łagodny wokal, niemal poetycki, z tendencją do przeciągania dźwięków, wspomagany dodatkowo przez innych muzyków grupy w niezwykle udanych i chwytliwych harmoniach wokalnych. Idealnie pasuje do muzyki granej przez Gin Lady.

Jeśli w ogóle miałbym się do czegoś przyczepić, to może do tego, że czasami chciałbym, aby jakiś utwór panowie pociągnęli nieco dłużej, pobawili się nim, nie zwijali zabawek po trzech minutach. W początkach działalności częściej im się to zdarzało, od jakiegoś czasu raczej już rzadziej, tu w zasadzie jedynym nieco dłuższym numerem jest wspomniane już Ways to Cross the Sky, które niemal dobija do sześciu minut. A zwłaszcza przy The Long Now czy Bliss on the Line aż chciałby się, żeby to się jeszcze jakoś rozwinęło. Jeśli to ma być jednak mój jedyny zarzut, to jasne, że w moim odczuciu jest to album niezwykle udany. Gin Lady nigdy nie zawodzą, szkoda tylko, że pozostają wciąż zespołem znanym nielicznym. To pewnie się już nie zmieni. Żyjemy w czasach, w których taka muzyka jest głęboką niszą, ale dobrze, że wciąż są zespoły, które tak grają.

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.