MARIUSZ DUDA
AFR AI D
17.11.2023
Ocena:
autor:
Jakub Bizon Michalski
blog autora:
http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/
Kojarzycie pewnie takie gify na Facebooku: na pierwszym planie sportowe auto, a w jego tle i obok widzimy jakiś wielkomiejski pejzaż z wieżowcami, palmami, może jakimś oceanem gdzieś z boku. Wszystko to w nocnej scenerii. Coś jak przejażdżka wzdłuż brzegu Pacyfiku w okolicach Los Angeles. Motyw żywcem wyjęty z gry wideo z lat 80. To jest dokładnie ten obrazek, który mam w głowie, gdy słucham nowej płyty Mariusza Dudy, choć jej tematyka bardziej związana jest ze współczesnością niż z latami 80.
No dobrze, może jednak nie do końca. Przecież lata 80. to olbrzymi skok jeśli chodzi o technologię komputerową. Ludzie zaczęli masowo kupować komputery i przesiadywać przy nich całe dnie. Wtedy też (i wcale nie po raz pierwszy) alarmowano, że maszyny coraz bardziej wdzierają się w nasze życie i wkrótce mogą je całkowicie zdominować. Mija niespełna 40 lat i cały świat mówi o sztucznej inteligencji. Ludzie wysyłają sobie stworzone dzięki niej obrazki (ciekawe kiedy AI nauczy się realistycznie przedstawiać palce), co bardziej pazerne wydawnictwa zaczynają „zlecać” jej tłumaczenia, bo taniej. Ba, powstają nawet pierwsze audycje prowadzone przez nieistniejących DJ-ów. I tu wchodzi Mariusz Duda, cały na czarno-biało z domieszką magenty. AFR AI D już w tytule sugeruje nam, że będziemy tu mieli do czynienia właśnie z płytą traktującą o strachu przed AI, czyli sztuczną inteligencją. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce sam autor tłumaczy, że może to być po prostu niepewność przed jutrem, obawa przed tym, co nowe. Ten strach może dotyczyć skrywanych głęboko wewnętrznych lęków. Na ten jednak moment sztuczna inteligencja może być całkiem niezłym i aktualnym symbolem tych naszych różnych obaw, które mamy na co dzień.
Oczywiście szeroko pojęta elektronika nie jest tematem dla Mariusza Dudy obcym. Flirty z nią mieliśmy już i w Riverside, i w Lunatic Soul, a na dobre rozkwitła na trzech płytach znanych jako trylogia lockdownowa. Bardzo przyjemnie brzmiały te płyty, choć mam wrażenie, że obok rzeczy bardziej rozwiniętych i przemyślanych, zawierały też trochę zalążków dobrego materiału, który rozwinięcia się nie doczekał. I chyba nie jestem w tym odczuciu odosobniony, bo – o ile dobrze pamiętam – mniej więcej to mówił sam Mariusz Duda na niedawnym spotkaniu w Łodzi w ramach Soundedit Festival. W pewnym sensie AFR AI D jest zatem rozwinięciem tej trylogii, wprowadzeniem jej na wyższy poziom. To oczywiście nie tak, że nagle Mariusz wziął najlepsze motywy z tych trzech płyt i postanowił nad nimi dłużej popracować (choć czasami mam wrażenie, że niektóre motywy na AFR AI D są jakby właśnie rozwinięciem dźwięków z trylogii). To nie są te same kompozycje, te same sekwencje dźwięków itd., ale niewątpliwie klimat muzyczny jest w dużej mierze podobny, natomiast całość sprawia wrażenie dużo bardziej dopracowanej. To po prostu prawdziwa, dopracowana od początku do końca płyta – w przeciwieństwie do bardziej eksperymentalnych, mniej zwartych (choć wciąż niewątpliwie bardzo ciekawych) albumów z poprzednich lat.
I myślę, że także nieco bardziej… ludzka. Co jest w sumie dość dziwne, biorąc pod uwagę tytuł i tematykę na tym ogólnym poziomie. Może to zasługa tego, że jednak w kilku przypadkach mamy do czynienia z kompozycjami nieco bardziej przynajmniej piosenkowymi niż na poprzednich trzech albumach? O ile za takie możemy uznać numery bez wokalu i tradycyjnej zwrotkowo-refrenowej struktury. A może tego, że obok wszelkiego rodzaju klawiszy i syntezatorów pojawia się tu także stara dobra gitara elektryczna? Tę obsługuję Mateusz Owczarek z grupy Lion Shepherd, zdecydowanie jeden z najciekawszych współczesnych gitarzystów w tym kraju, który zresztą ma przecież na koncie muzyczną współpracę z Riverside, a ostatnio zakotwiczył w ekipie technicznej zespołu. Świetnie wpasował się w klimat płyty, a jednocześnie wplótł w nią (oczywiście wraz z samym kompozytorem) elementy rockowe. Tych 42 minut znakomicie słucha się w całości, ale jeśli miałbym na potrzeby tego tekstu jakieś fragmenty jednak wyróżnić, byłoby to na przykład I Love to Chat with You – niezwykle przyjemny, trochę marzycielsko-romantyczny numer, który radzę zapisać sobie gdzieś twórcom nowej wersji Akademii Pana Kleksa, jeśli kiedyś postanowią zrobić też remake Pana Kleksa w kosmosie. Kapitalnie otwiera płytę mroczne i hipnotyczne Taming Nightmares, w którym po raz pierwszy słyszymy to wspomniane połączenie zimnych klawiszy i syntezatorów z porywającą partią gitary Mateusza. Oparte na zapętlonych motywach, osadzone mocno w muzyce elektronicznej Good Morning Fearmongering to z kolei chyba najbardziej bezpośrednie nawiązanie brzmieniowe do trylogii lockdownowej. A jak już jesteśmy przy skojarzeniach filmowych, to Why So Serious, Cassandra? świetnie sprawdziłoby się w scenie nocnej przejażdżki po mieście w Policjantach z Miami. Niewątpliwie bardzo mocnym punktem płyty jest też kolejny z mrocznych numerów – zamykające album Embracing the Unknown, które poznaliśmy z tego zestawu jako pierwsze. Tu znowu zapętlone motywy syntezatorowo-klawiszowe mieszają się z porywającymi solówkami, tworząc tajemniczy, cyberpunkowy klimat.
AFR AI D to płyta w większości instrumentalna i wydaje mi się, że to dobry pomysł z kilku powodów. Po pierwsze nie jestem przekonany, czy wokal pasowałby do tej muzyki. Chyba że byłby szczątkowy i mocno przetworzony, jak niektóre wokalizy pojawiające się gdzieniegdzie w tych kompozycjach. Poza tym teksty niosłyby ze sobą ryzyko tego, że za 20 czy 30 lat słuchacze nie do końca identyfikowaliby się z przekazem. W końcu mowa o płycie przynajmniej na pierwszy rzut oka tematycznie mocno osadzonej w teraźniejszości, nawiązującej do problemu (?), który pojawił się na taką skalę dosłownie przed momentem, i nikt z nas nie jest w stanie stwierdzić, czy za lat kilkanaście czy kilkadziesiąt wciąż będziemy traktować sztuczną inteligencję z taką samą obawą – czy okaże się, że strach miał wielkie oczy, a AI jako narzędzie bardziej nam sprzyja niż przeszkadza, czy może będzie aż tak jednoznacznie źle, że te obawy o przyszłość wyrażane w 2023 roku zupełnie nie będą już wyrażały dostatecznie mocno tego, jak to wszystko się rozkręciło? Tu mamy tymczasem album pozbawiony tekstów, który dzięki temu nie zostaje na trwałe związany z tym konkretnym czasem. Owszem, tytuły niektórych utworów mogą nas jednoznacznie naprowadzać na ten konkretny okres w naszych dziejach, ale muzycznie przecież płyta ta nie straci nic za 20 czy 30 lat tylko dlatego, że nawiązuje jakoś do naszych obaw z trzeciej dekady XXI wieku. Teraz powinna się pojawić na sam koniec jakaś błyskotliwa puenta, ale nic nie przychodzi mi do głowy, więc napiszę tylko, że płyty AFR AI D słucha mi się znakomicie i niech to będzie dla was zachęta, żeby po nią sięgnąć.