Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

RIVERSIDE

ID.Entity

20.01.2023

Ocena:

autor:
Jakub Bizon Michalski

blog autora:

http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/

Śmiem twierdzić, że ID.Entity będzie najbardziej kontrowersyjną płytą w dotychczasowym dorobku Riverside. Zresztą by się o tym przekonać, nie trzeba wcale czekać na dzień jej premiery. Dość skrajne komentarze pojawiły się już przy okazji wypuszczenia singli, zwłaszcza trzeciego i ostatniego z nich, czyli kompozycji Friend or Foe? Niektórzy członkowie facebookowej grupy fanów zespołu wyrażali swoje rozczarowanie, pisali, że kompletnie nie rozumieją nowego kierunku, który obrał zespół, inni dodawali, że choć doceniają muzyczny kunszt i brzmienie, czują, że to już nie jest ich muzyka, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów itd. Byli i tacy, którzy wręcz uciekali się do wyzwisk i dość chamskiego języka, idealnie zresztą wpisując się tym w tematykę niektórych utworów. Tak jakby zespół wręcz celowo nagrał coś, co miało wzbudzić tak wielkie emocje. O taki plan muzyków nie podejrzewam, ale trochę tak wyszło. To oczywiście dość skrajne przypadki. Większość wypowiadających się osób przyjęła nowe nagrania bardzo pozytywnie. Mimo wszystko emocje zapewne nie opadną także przez jakiś czas po premierze całej płyty. ID.Entity to opowieść o szukaniu swojej własnej tożsamości, ale także o czasach słownych, często gwałtownych walk na forach internetowych i w mediach społecznościowych, o tym jak społeczność usiłuje nam coś narzucić, jak niektórzy z oddanych, uwielbiających wręcz artystę fanów w jednej chwili potrafią zmienić się w zajadłych, roszczeniowych przeciwników, jeśli nowy kierunek obrany przez wykonawcę nie przypadnie im do gustu. O algorytmach, pozycjonowaniu, gwiazdach internetu, które z jakiegoś powodu sądzą, że mogą mówić ludziom, jak żyć. Temat bardzo na czasie. Na czasie jest także brzmienie tej płyty – bardzo świeże, nowoczesne. Inne niż w przypadku poprzednich albumów. Nie twierdzę, że lepsze czy gorsze. Większość płyt Riverside brzmi stosownie do klimatu muzycznego, więc były albumy, którym służyło być może nieco bardziej vintage’owe brzmienie. Temu zdecydowanie służy brzmienie nowoczesne.

ID.Entity to siedem naprawdę dość zróżnicowanych numerów. Jeśli ktoś spodziewał się, że cała płyta będzie brzmiała tak jak ostatni singiel, będzie zaskoczony (pozytywnie lub negatywnie, w zależności od nastawienia do wspomnianego nagrania). Wspomniane trzecie nagranie promujące płytę, Friend or Foe?, szybko stało się jednym z moich ulubionych numerów ostatnich miesięcy. I to już w wersji singlowej. Ta albumowa jest jeszcze lepsza, bo zawiera półtorej minuty kapitalnego intra. To Riverside w ejtisowym wydaniu – czyli nowoczesnym, w końcu obecnie lata 80. wracają do łask. Tak naprawdę nie jest to wcale kompozycja drastycznie inna w konstrukcji od tego, co zespół prezentował na ostatnich płytach, tyle że różne klawiszowe i produkcyjne/brzmieniowe smaczki sprawiają, że faktycznie brzmi jak numer żywcem wzięty z list przebojów lat 80. „Who do you pretend to be to please everyone? Who are you immitating now?” to pierwsza słowa śpiewane przez Mariusza Dudę na tym albumie i ja odczytuję je w pewnym sensie jako autoironię, biorąc pod uwagę to, że po premierze tego numeru Facebooka grupy zalały porównania do konkretnych grup muzycznych z lat 80. Przypadek? Nie sądzę! (No dobrze, tak naprawdę wcale nie wiem, ale co mi szkodzi wierzyć, że zostało to zrobione celowo?). Chwytliwość tego kawałka jest bardziej zaraźliwa od omikrona.

Tyle że to wcale nie jest płyta wypełniona wyłącznie takim muzycznym klimatem (choć w sumie pewnie nie miałbym nic przeciwko). Landmine Blast, najkrótszy kawałek na płycie, to pewnie numer, który dużo bardziej spodoba się starym fanom grupy. Tym, którym ten bardziej synthrockowy kierunek niespecjalnie przypadł do gustu. Mam wrażenie, że to utwór, który mógłby spokojnie znaleźć się nawet na jednej z wcześniejszych płyt, tyle że tam brzmiałby zupełnie inaczej. Co w sumie pokazuje, że tak naprawdę zespół wcale nie odszedł aż tak bardzo od swoich korzeni, tylko odświeżył sposób prezentacji pewnych pomysłów. Zgadzamy się na warunki, akceptujemy ciasteczka i słuchamy dalej. Big Tech Brother to ciężki, monumentalny utwór, który chyba celowo ma nieco przytłaczać. W końcu z Wielkim Bratem nie ma żartów. Trzeba się go bać. Bardzo. Dynamiczny, trochę zakręcony początek z brzmieniami imitującymi instrumenty dęte nie zapowiada tak potężnego brzmienia. Pod koniec mamy kapitalny fragment, w którym świetnie kontrastują ciężkie, metalowe gitary, oraz rozjaśniające brzmienie, a jednocześnie w jakiś sposób wciąż niepokojące brzmienia klawiszy.

W ucho wpada także dynamiczne Post-Truth, a bardzo ciekawie wypadł zabieg z przedstawieniem głównego motywu w oszczędny sposób, z brzmieniem fortepianu, w ostatniej części kompozycji. I to znowu jest utwór, który według mnie udanie nawiązuje do wczesnych płyt grupy, ale jednocześnie brzmi jak dzisiejsze Riverside, a nie to sprzed 15 czy 20 lat. The Place Where I Belong to zdecydowanie najdłuższa kompozycja na płycie. I to już powinien być raj dla tych wszystkich, którzy słabo znoszą wszelkie eksperymenty grupy z synthpopem, elektroniką, piosenkami czy nawet zwartymi, dynamicznymi, rockowymi numerami. Mówiąc wprost – dla tych, którzy kochają dźwiękowe pejzaże i bardzo długie partie instrumentalne z klimatycznymi, natchnionymi solówkami. Wiele się tu dzieje, bo mamy i dość mroczny fragment zaczynający się w trzeciej minucie, i część mocno podniosłą i także, przynajmniej w sferze muzycznej, dużo „jaśniejszą” pod koniec utworu.

Album wieńczą dwa pierwsze single, dzięki którym wracamy w bardziej dynamiczne i przebojowe klimaty. I tu znowu miła niespodzianka (no dobrze, nie do końca niespodzianka, bo przecież nie była to wielka tajemnica) – ostatni utwór ma na płycie kapitalne outro nieobecne w wersji singlowej. Wychodzi więc na to, że znaliśmy od tygodni pierwszy i ostatni utwór z albumu, lecz nie znaliśmy początku i końca ID.Entity. Bardzo dobry zabieg. Muszę przyznać, że odkąd miałem okazję usłyszeć całość, zapętlałem się bardzo często właśnie na pierwszym i ostatnim numerze, które przecież niby już dobrze znałem. Niby człowiek przy odsłuchu nowej płyty powinien rzucić się głównie na nagrania niesinglowe, ale w tym przypadku mam wręcz wrażenie, że reszta nagrań przy moim odsłuchu nieco ucierpiała na tym, że ciągle chciałem wracać właśnie do singli, ale w tej nowej, albumowej odsłonie. Wersja deluxe oferuje, oprócz singlowych wersji Friend or Foe? i Self-Aware, także ponad 18 minut nowego materiału. Odlotowy, dwunastominutowy Age of Anger nawiązuje początkowo do tradycji takich długich, ambientowo-psychodelicznych „odrzutów” z niektórych z poprzednich płyt, ale z czasem przeradza się dość niespodziewanie dla mnie w intensywny, metalowy wręcz numer, zaś Together Again brzmi niczym hołd od „nowego” Riverside dla… no może nie tego najstarszego, z czasów Reality Dream, ale dla tego z okolic ADHD czy S.O.N.G.S. Obie kompozycje są instrumentalne.

Kto wie, czy nie jest to najbardziej progresywna płyta w dorobku grupy, która od tej progresji – zwłaszcza w kontekście szufladkowania muzyki – od lat starała się uciec. Nie mam tu jednak na myśli progresji w takim oldschoolowym znaczeniu – piętnastominutowych, pełnych pasji solówek, teatralności czy odgłosów zmiany radiowych częstotliwości (wszak wiadomo, że jak w utworze słychać zmianę stacji w analogowym radiu, to musi to być prog rock ;) ). Rock progresywny ma w mojej opinii oznaczać poszukiwania, dążenie do zmian, stronienie od stania w miejscu. A czym jest ta płyta, jeśli nie właśnie tym? W dodatku nie da się nie słyszeć ciągłego rozwoju tego zespołu. Szukania nowych pomysłów aranżacyjnych, otwierania się na kolejne muzyczne rejony. Zresztą to samo dotyczy wokalu Mariusza Dudy. Myślę, że 20 lat temu nie odważyłby się na niektóre wokalne rozwiązania z tej płyty. Może i czasem odnoszę wrażenie, że próbuje wcisnąć w takt o kilka sylab za dużo, ale rozwój Mariusza jako wokalisty przez tych już ponad 20 lat istnienia zespołu jest niezaprzeczalny. Przy okazji premier płyt takich wykonawców jak Riverside – czyli tych z grona moich absolutnie ulubionych – zawsze towarzyszy mi pewna obawa, że może jakoś mnie ten nowy album nie przekona do końca. I czasem tak jest. Nawet w przypadku Riverside są takie płyty, które lubię, ale wracam do nich dużo rzadziej niż do innych. Od tej płyty na razie nie mogę się oderwać i nie zanosi się na to, by to miało się zmienić w najbliższym czasie. Muszę tylko walczyć ze sobą, żeby nie zapętlać ciągle początku i końca, bo przecież reszta ID.Entity też ma nam sporo do zaoferowania.

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.