Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

DREAM THEATER

A View From The Top Of The World

22.10.2021

Ocena:
★★★★★★★★★★

autor:
Sławomir Orski

Tak mnie wkurzyła płyta The Astonishing z 2016 roku, że potrzebowałem na moment wysiąść z pociągu o nazwie Dream Theater, którym wcześniej przez 20 lat tak chętnie podróżowałem. Ale wtedy w nagraniach oprócz technicznej wirtuozerii była pasja, energia, emocje, a nie tylko seryjne wydawanie takich samych albumów. Panowie się zapętlili, zaczęli zjadać własny ogon, a rynek progresywny oferuje kilka znacznie ciekawszych zespołów. The Astonishing było apogeum przerostu formy nad treścią w muzyce nowojorskiej formacji (wiem, że to wyświechtane hasło, lecz niestety pasuje jak ulał). Płyta Distance Over Time z 2019 roku była znacznie lepsza, ale jakoś nie miałem ochoty jej opisywać. Przy kolejnym krążku zatytułowanym A View From The Top Of The World też się nie spieszyłem, ale już nie będę chował głowy w piasek. Czyżby tytani prog metalu wrócili na tron? Nie do końca. Chociaż to ich najlepszy album od dekady.

Widok ze Szczytu Świata pokazuje takie oblicze grupy, do jakiego nas kiedyś przyzwyczaiła. 70 minut muzyki, 7 pokręconych melodycznie utworów – czyli wiadomo, że będą długasy, a konkretnie trzy razy po 10 minut i raz 20 w tytułowej suicie. Czyli w zasadzie norma. Normą nie jest brzmienie, tutaj wyjątkowo przejrzyste i dopracowane, a to za sprawą nowego producenta (Andy Sneap) i nowego, własnego studia nagraniowego DYHQ w Nowym Jorku. Teraz wszystko słychać jak należy, kapitalne gitary i soczyste riffy Johna Petrucciego, a przede wszystkim perkusję Mike’a Manginiego, którego grę wreszcie można należycie docenić. Nawet wokal Jamesa LaBrie, którego fanem nigdy nie byłem, tutaj jakoś nie przeszkadza. Ale najważniejsze są same kompozycje. Nie wchodzą od razu – do Dreamów trzeba się przyzwyczaić i powoli odkrywać. Singlowy The Alien jest wyjątkowo pokręcony i połamany, ciężki w odbiorze dla zwykłego słuchacza więc nie było szans, by stał się radiowym przebojem (choć to akurat żaden zarzut). Bardziej podoba mi się drugi singel Invisible Monster, nieco lżejszy, z interesującymi partiami gitary Petrucciego i klawiszów Rudessa. Tutaj nie przeciągnęli tego fragmentu ponad miarę, co często mieli w zwyczaju. Mój pierwszy faworyt z płyty to 10-minutowy, monumentalny Sleeping Giant, który wprowadza odrobinę psychodelii i orientalizmów (mniam!), a zaczyna się od brutalnego riffu Johna, później to wszystko łagodnieje, a refren jest wręcz… „radiowy”? Nie wiem, czy to właściwe słowo, ale na pewno bardziej pasuje do grania w rockowych audycjach niż wspomniany The Alien. Jest jeszcze pachnący Rush Transcending Time z naprawdę udanym wokalem Jamesa i dziwaczną zmianą klimatu w końcówce (po co?) oraz pełen agresji Awaken The Master, który po piorunującym starcie nieco spuszcza z tonu w części śpiewanej, ale i tak ciężar tego nagrania wgniata w fotel. I dobrze, o to chodzi, w końcu to ma być metal, wprawdzie z dopiskiem „progresywny”, ale za progresję robią wywijańce Petrucciego i to wystarczy.

Na osobny akapit zasługuje koronna i zarazem tytułowa kompozycja albumu. A View From The Top Of The World trwa 20 minut i w repertuarze nowojorczyków to niemal standard, że co kilka lat fundują nam taką ucztę (w 2013 roku Illumination Theory, kilka lat wcześniej Octavarium, itd.). Generalnie nie jestem fanem aż tak rozbudowanych form (były dobre w latach 70., teraz zwykle nużą), ale akurat Amerykanom to wychodzi jak mało komu. Nudy nie ma, bo to zwykle trzy odmienne nagrania połączone w całość, i jedyne pytanie brzmi, jak do siebie pasują. Otóż pasują bardzo dobrze. Zarówno podniosły początek, wciągająca melodia i dobry refren, jak i melancholijna część środkowa z anielskim wręcz śpiewem LaBrie (to naprawdę on?) zwieńczona urzekającą solówką gitarową, wreszcie mocarny finał godny mistrzów. Cudo. Więcej tu treści niż na całym ponad dwugodzinnym Astonishing. To idealne podsumowanie nie tylko tego udanego albumu, ale ogólnie nowego/starego oblicza grupy Dream Theater.

Po płycie A Dramatic Turn Of Events z 2011 roku rzeczywiście nastąpił zapowiadany dramatyczny zwrot wydarzeń i od wtedy Dream Theater nie nagrał dobrej płyty. Zwyżka formy zapoczątkowana trzy lata temu poprzez Distance Over Time ma swój dalszy ciąg na omawianej płycie. A View From The Top Of The World może nie jest dosłownym spojrzeniem ze szczytu świata, bo aż tam LaBrie i spółka absolutnie nie dotarli, ale i tak usadowili się całkiem wysoko. Jest nieźle, a jeśli chłopaki jeszcze popracują nad lepszymi melodiami, będzie całkiem dobrze. Grunt, że wyszli z marazmu i udowodnili, że mają jeszcze coś interesującego do przekazania. Teatr Marzeń znów pozwala marzyć. To kiedy kolejny spektakl?

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.