KING BUFFALO
Acheron
10.02.2022
Ocena:
autor:
Jakub Bizon Michalski
blog autora:
http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/
Co prawda początkowy plan King Buffalo, by wydać w 2021 roku trzy płyty studyjne, ostatecznie nie został zrealizowany (chyba głównie przez „korki” w tłoczniach), ale pod koniec roku dostaliśmy płytę numer dwa. Po bardzo udanym The Burden of Restlessness, na którym dominowały rzeczy krótsze – z przedziału pięć do siedmiu minut – tym razem zespół wydał tylko cztery numery, za to dłuższe. Acheron trwa 40 minut i rozkład tego czasu na utwory jest bardzo sprawiedliwy. I oczywiście to wciąż brzmienie King Buffalo, ale niewątpliwie charakter tych kompozycji jest nieco inny niż w przypadku poprzedniego albumu. Acheron to mitologiczna rzeczna autostrada do piekła, albo raczej Hadesu. Taki Styks, tylko mniej popularny wśród mitologicznych turystów… Zresztą tytuły utworów też do mitologii nawiązują, więc atmosfera na tej płycie dość gęsta, bo z tymi wszystkimi bogami i ich kohortą żartów nie ma. Po pierwszym odsłuchu miałem wrażenie, że choć klimat jest zacny, to każdy numer oparty jest na tym samym rytmie, schemacie i motywach. Ale kolejne odsłuchy sprawiły, że zmienił się nieco mój odbiór, bo stwierdzenie, że każdy numer na tej płycie jest taki sam, byłoby dla niej krzywdzące, choć pewne podobieństwa niewątpliwie występują.
Kompozycja tytułowa zaczyna się klimatycznie i rozkręca powoli, ale jak już panowie przyłożyli mocniej gdzieś w szóstej minucie, to poleciały iskry. Fajny, motoryczny początek mamy w Zephyr, a jeszcze lepiej całość rozwija się w kolejnych minutach, kiedy wchodzi ładny gitarowy jazgot. I może ciągną to nieco za długo, ale ogólnie łatwo się w to wszystko wkręcić i dać się temu ponieść. Muzyczna hipnoza napędzana sekcją rytmiczną dominuje w Shadows, czasami tylko ustępując miejsca intensywniejszym fragmentom. Bardzo przyjemny jest początek Cerberus, ale najlepsze jest w tym numerze (i chyba na całej płycie) rozwinięcie i zwieńczenie – ciężkie, gęste, monumentalne, napisałbym nawet, że epickie, gdybym używał tego słowa.
Wciąż uważam, że trochę za dużo na tej płycie zapętleń tych samych motywów perkusyjnych i gitarowych. Mam wrażenie, że panowie uparli się, żeby każdy numer dociągnąć do tych mniej więcej 10 minut, a czasami przydałoby się skrócić daną kompozycję o dwie-trzy minuty i wielka krzywda by się nie stała. Ale to chyba jedyny zarzut, jaki mam pod adresem tego albumu, bo mimo wszystko mamy tu 40 minut naprawdę dobrego materiału, który sprawdza się bardzo dobrze w całości. W bratobójczej walce minimalnie wygrywa u mnie The Burden of Restlessness ze względu na większe urozmaicenie, ale tak naprawdę oba zeszłoroczne albumy King Buffalo muszą trafić do czołówki zestawienia moich ulubionych płyt 2021 roku. Nie do top 10, ale niedaleko za dyszką.