Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

HIPGNOSIS

Valley Of The Kings

14.11.2021

Ocena:

autor:
Michał Kirmuć

Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z muzyką krakowskiego Hipgnosis. Do redakcji czasopisma, w którym wówczas pracowałem, przyszła płyta "Sky is the Limit", a że wszelakie progresywne dźwięki trafiały do mnie niemal z automatu i tym razem to ja miałem zrecenzować wspomniany album. Widząc nazwę zespołu, pomyślałem sobie szyderczo: No tak, kolejny młody zespół zafascynowany Pink Floyd. Gdy jednak płyta trafiła do odtwarzacza, stopniowo szyderczy uśmiech zmieniał się w wyraz zachwytu. Zwłaszcza, że grupa mocno korzystała z elektronicznego instrumentarium (elektroniczna perkusja, syntezatory gitarowe…), co bardzo odpowiadało moim dźwiękowym fascynacjom. Najważniejsza jednak była sama muzyka. A ta wciągnęła mnie bez reszty. I dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że za pseudonimami kryją się muzycy, których debiutantami trudno byłoby nazwać. Reasumując ten przydługi wstęp, od tego czasu stałem się bacznym obserwatorem działań zespołu Sławka Ziemisławskiego, a nawet jego fanem. Dlatego na ten wyjątkowo długo wyczekiwany trzeci album czekałem z wielką niecierpliwością. Ale w końcu jest!

"Valley of the Kings" to naprawdę pokaźna dawka muzyki, która wypełnia ten dwupłytowy album! Jak napisał na stronie sam zespół, to kolejna spójna opowieść, tym razem o życiu człowieka od narodzin do... no właśnie, dokąd? Do śmierci czy jednak dłużej...? A może zależy to tylko od tego, w co wierzymy?

Zacznę może od końca, czyli najważniejszej kompozycji na tej płycie. Dwuczęściowej suicie "Traveller". Trwająca jedenaście minut część pierwsza zaczyna się od kosmicznie elektronicznych dźwięków, których nie powstydziłby się Gary Numan czy inni ambitniejsi, post-noworomantyczni artyści. To jednak tylko zaproszeni do niezwykłego, bardzo różnorodnego i niepokojącego dźwiękowego świata Hipgnosis. Intrygujący głos KUL (w cywilu Anny Batko, którą pamiętam jeszcze z lat dziewięćdziesiątych i występów w równie interesującej grupie Albion), jeszcze bardziej potęguje ten mroczny nastrój. Po chwili zaczyna się jednak instrumentalne szaleństwo, niczym połączenie el-muzycznej awangardy z prog-rockową mocą, którą pięknie dopełnia głos. Pod koniec pojawia się nieco gotyzujący nastrój, który mi kojarzy się z muzyką, jaką w swoich pamiętnych audycjach prezentował nieodżałowany Tomek Beksiński. Emocje aż rozsadzają słuchacza. A to przecież tylko ta krótsza część utworu Traveller. Ta druga trwa ponad 44 minuty! To jeden z takich utworów, przy słuchaniu którego same nasuwają się słowa Franka Zappy mówiące o "tańczeniu o architekturze". Trudno w każdym razie opisać słowami to co dzieje się, a właściwie to jak oddziałuje na słuchacza ten utwór. Po prostu hipnotyzująca, transowa magia. To właśnie za takie dźwięki pokochałem ich muzykę piętnaście lat temu. I to jeden z tych utworów, po wysłuchaniu którego trudno wrócić do rzeczywistości. Właściwie tylko dla tych dwóch kompozycji warto sięgnąć po "Valley of the Kings". A to przecież nie wszystko co znalazło się na tym wyjątkowym wydawnictwie.

Wcześniej dostajemy sześć, równie niezwykłych kompozycji. Pierwsze dźwięki tej płyty, to utwór "Macbeth", rozpoczynający się niczym jakaś suita Tangerine Dream czy tego typu wykonawców, jednak po kilku chwilach utwór pokazuje bardziej piosenkowy charakter. Do momentu, gdy docieramy do niemal orkiestrowej wstawki, przeradzającej się w transowy, bardziej współcześnie elektronicznie brzmiący fragment. I tak ten utwór się rozwija, pozostawiając we mnie podobne odczucia jak te, które towarzyszyły mi gdy pierwszy raz usłyszałem na przykład utwór "Mantra". Niesamowite powitanie i zarazem pułapka. Bo po tych dźwiękach już wiemy, że staliśmy się zakładnikiem Hipgnosis i płyty "Valley of the Kings".

Takich rozbudowanych utworów jest tu zresztą więcej. Jak bardziej spójny pod względem nastroju, przestrzenny "Hyde Park" (ze wspaniałą, trochę awangardową końcówką) czy zróżnicowany dynamicznie "Heavy". Tak, taki Hipgnosis lubię najbardziej! A co jak ktoś nie czuje się na siłach, by zaczynać przygodę z tym albumem od tak ambitnych i rozbudowanych dźwięków? Znajdziemy tutaj także krótsze formy. Jak utwór "Love" - klimat ten sam, ale w skondensowanej formie, nadającej ich muzyce bardziej przystępny, żeby nie powiedzieć wpadający w ucho charakter. "Puls Life" z kolei zaczyna się niczym - nota bene także wspaniała - muzyka do serialu "Stranger Things". Klasyczna muzyka elektroniczna, ale widziana z dzisiejszej perspektywy. Po prostu kolejna perła na tym albumie. W podobny nastrój wprowadza nas "Depart Like A Tree", spuentowany piękną - i nie jedyną na tej płycie - "moogową" solówką klawiszy i wzbogacony wyjątkową partią wokalną, pod koniec trochę odbiegającą od melodyki, do której nas przyzwyczaiła KUL.

Ufff, dosyć tych peanów. Kiedyś Wiesiek Królikowski powiedział mi, że "pozycja na kolanach nie jest wygodna do pisania recenzji". Ale co ja mogę zrobić, jak wpadła mi w ręce płyta, która faktycznie sprawiła, że znalazłem się w takiej pozycji. Co mogę jeszcze dodać? Chyba tylko tyle, że jak dla mnie, to nie tylko jedna z najpiękniejszych polskich płyt ostatnich miesięcy, ale może i lat. Hipgnosis - wielki szacunek. Naprawdę warto było czekać. A teraz wracam do słuchania tych dźwięków, bo organizm sam się domaga, by dostarczyć mu kolejną dawkę tej używki, która się zowie "Valley of the Kings".

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.