BUFFALO FUZZ
Vol. II
5.06.2020
Ocena:
autor:
Jakub „Bizon” Michalski
blog autora:
https://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/
Historia Buffalo Fuzz jest interesująca, choć krótka i niestety bez happy endu, choć z bardzo udanym post-scriptum. Duet z Minneapolis wydał swoją pierwszą płytę w 2016 roku. Dwa lata później panowie Jared Zachary (wokal, gitary, bas, klawisze) i Jake Allan (perkusja) mieli już nagrany drugi album, gdy 24-letni Allan zmarł w tragicznych okolicznościach. Zachary długo zbierał się do wydania nagranego już materiału, ale w końcu w tym roku ukazała się płyta zatytułowana Vol. II, ozdobiona w dodatku okładką, która nie mogła ujść mojej uwadze.
Uwadze nie uszła też znakomita muzyka zawarta na drugim i zapewne ostatnim albumie grupy. Vol. II trwa 40 minut i składa się z 11 utworów (a właściwie z 10, bo ostatni to krótka wariacja na temat motywu z pierwszej kompozycji na płycie). To muzyka w dużej mierze dynamiczna, melodyjna, czerpiąca śmiało zarówno z tradycji hardrockowej, jak i bluesrockowej, zahaczająca też czasami o klimaty stonerowo-psychodeliczne. Panowie łoją tu aż miło, zapewniając bardzo dobry balans między gęstym, mocnym graniem, a wpadającymi w ucho melodiami. Na pewno uwagę zwróci kilka szybkich, dynamicznych kawałków, takich jak The Reaper czy My Cosmic Love. Zespół potrafi jednak sprawnie zmienić klimat, zwolnić nieco, dzięki czemu takie numery jak Bad Circulation czy Buffalo Stomp brzmią jeszcze potężniej. Gdzieniegdzie, jak we wspomnianym Buffalo Stomp, słychać głównie w warstwie instrumentalnej pewne naleciałości sceny Seattle. Z kolei bardzo przyjemną niespodzianką jest doomrockowy cover klasyka grupy Cream, Sunshine of Your Love -- zupełnie przemodelowany rytmicznie i przez to zaskakujący. Co więcej, to się po prostu całkiem fajnie sprawdziło. Z pewnością wrażenie robi bardzo spokojne Hole in My Heart -- zdecydowanie najlżejszy i najdłuższy numer na płycie, nagrany bez perkusji, za to z partią harmonijki. To bardzo przyjemna muzycznie kołysanka o tęsknocie. Kapitalnie sprawdza się też Can't Find My Home -- dużo lżejsze niż większość płyty, oparte długimi fragmentami na gitarze akustycznej i niemal latynoskim rytmie wyznaczanym przez perkusję. Trudno usiedzieć przy tym numerze w miejscu.
Drugi krążek Buffalo Fuzz to niezwykle przyjemna mieszanka ciężkiego rock n' rolla, hard rocka z bluesrockowymi elementami, psychodelii, stonera, a także brzmienia Seattle wczesnych lat 90. To mieszanka, która może nie jest przesadnie oryginalna, ale kiedy muzycy udźwigną temat, rzadko się nie sprawdza. Ci panowie temat zdecydowanie udźwignęli, bo niewiele wyszło w tym roku płyt, których słuchałoby mi się tak dobrze. Wielkie brawa i tylko szkoda, że tak tragicznie zakończyła się ta świetnie zapowiadająca się historia. Mam jednak nadzieję, że Jared Zachary -- być może już pod innym szyldem -- wypuści jeszcze wiele ciekawej muzyki. Z pewnością moja nadzieja ma solidne podstawy.