DAVID JUDSON CLEMMONS
Tribe & Throne
10.04.2020
Ocena:
★★★★★★★★★★
autorka:
Aleksandra Wojcińska
blog autorki:
https://miedzyuchemamozgiem.blogspot.com/
Jest Amerykaninem, ale mieszka w Berlinie. Jest przede wszystkim gitarzystą, lecz potrafi też świetnie śpiewać. Był członkiem Ministers Of Anger, JUD i The Fullbliss, teraz komponuje, nagrywa i wydaje muzykę pod własnym nazwiskiem. Właściwie nie wiadomo, jak zaklasyfikować muzykę, którą tworzy, pewne jest natomiast to, że jest świetna. David Judson Clemmons właśnie wydał nowy album, pierwszy solowy od 2011 roku.
Na "Tribe & Throne" znajdziecie sześć utworów i nieco ponad czterdzieści minut muzyki różnorodnej, która przypadnie do gustu fanom szeroko pojętego rocka - stronera, alternatywy i metalu. To dźwięki, które nie męczą, nie nudzą. Słucha się ich jednym tchem, a gdy zabrzmią ostatnie takty "The Loyalty", jedynym logicznym następstwem staje się włączenie przycisku "replay" i to co najmniej kilka razy.
Jest mrok, są emocje, jest naprawdę dobrze. David obdarzony jest intrygującą, niską barwą głosu, dzięki czemu album brzmi bardzo wyraziście, a harmonie wokalne pasują do gitarowych odjazdów. Artysta potrafi pięknie opowiadać historie z przekazem, które zapadają w pamięć. Tym razem tematem jest miłość na tle szeroko pojętej sytuacji społeczno-politycznej na świecie. Muzyka płynie, hipnotyzując i angażując słuchacza, nie dając o sobie zapomnieć.
W "Our Love Our War" melodia meandruje, snując się trochę sennie i nieco nostalgicznie. Więcej energii dostarcza "My Trust" z chwytliwym riffem i zgrzytliwymi gitarami. "Dark Walk Home" przywodzi na myśl gitarowy, indie-rockowo-punkowy mrok rodem z nagrań Placebo, łącząc go z stoner\'owo-doom\'owym ciężarem. Słucha się tego wybornie. Energetycznie jest też w "It or the Dome". W "Servants" napięcie rośnie z minuty na minutę, budowane gitarowymi zgrzytami i napędzającą rytm perkusją. Jest też miejsce dla świetnej, nieco tajemniczej solówki. To nagranie spokojnie mogłoby znaleźć się w repertuarze Antimatter. Całość wieńczy wspomniany już wyżej "The Loyalty" ze zmieniającym się tempem, floydową solówką i fantastycznymi, psychodelicznymi przesterami.
To jeden z tych albumów, które nie odkrywają nowych kierunków artystycznych, lecz eksplorują to, co już znane i cenione. Taki, do którego można wracać wielokrotnie, by po prostu posłuchać muzyki, którą się lubi, zagłębić się w teksty i odciąć się od toczących się na świecie wydarzeń. Takich płyt potrzeba chyba najbardziej.
(blog autorki: https://miedzyuchemamozgiem.blogspot.com)