Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

MONARCH

Beyond the Blue Sky

9.09.2019

Ocena:

autor:
Jakub „Bizon” Michalski

blog autora:

https://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/

Monarch to formacja z Kalifornii. Zespołom z tamtych okolic jest z jednej strony łatwo, z drugiej niezmiernie trudno. Łatwo, no bo wskażcie mi lepsze miejsce do uprawiania muzyki niż ten najsłynniejszy z amerykańskich stanów -- chyba tylko Nowy Jork i Londyn są na porównywalnym poziomie. Wszystko pod ręką, możliwości nieograniczone, nic tylko tworzyć, nagrywać, koncertować... Tyle że taki pomysł mają tysiące ludzi na niezbyt wielkim obszarze. I tu zaczyna się problem. Przebiją się najlepsi lub ci, którzy mają najwięcej szczęścia albo umiejętności sprzedania się (w tym dobrym znaczeniu tego słowa). Trudno mi w tej chwili stwierdzić, czy Monarch należy do którejś z tych grup, ale ich druga płyta -- wydany w sierpniu album Beyond the Blue Sky -- udowadnia, że mają na siebie pomysł i dysponują sporym muzycznym potencjałem.

Płyta ukazała się nakładem El Paraiso, co oczywiście gwarantuje nie tylko muzyczną jakość, ale także kapitalną, vintage'ową okładkę w psychodelicznych klimatach. Okładkę, która znakomicie oddaje to, co usłyszymy po odpaleniu płyty. Na album składa się zaledwie siedem numerów trwających 39 minut. Niby mało, ale według mnie w sam raz. Od samego początku jasne staje się, że będzie to niezwykle klimatyczny album, w dużej mierze oparty na współbrzmieniu gitar. Jazzująca lekko sekcja rytmiczna wprowadza od pierwszego numeru odpowiedni klimat, ale to właśnie gitary wyznaczają muzyczny kierunek kompozycji, wspomagane delikatnie kosmicznymi dźwiękami klawiszy i syntezatorów. A gitarzystów w grupie jest aż trzech -- jeden z nich, Dominic Denholm, pełni także funkcję wokalisty. Po gęstym początku w postaci Hanging by a Thread kompozycja numer dwa -- Divided Path -- zapewnia nieco więcej przestrzeni w aranżacji, nie odchodząc jednocześnie od dynamiki. Allmanowskie bliźniacze partie gitar sprawdzają się tu kapitalnie, a całość świetnie uzupełniają wstawki klawiszowe, a nawet pojawiający się nagle niespodziewanie saksofon. Po uspokojeniu klimatu w połowie numeru część druga idzie całkiem sprawnie w kierunku psychodelicznego folk-rocka. To zaledwie dwa kawałki, a już tyle pomysłów, które w dodatku brzmią obok siebie naprawdę udanie.

Po bardzo przyjemnym początku, który skutecznie przyciągnął moją uwagę przy pierwszym kontakcie z tą płytą, ciąg dalszy nie rozczarowuje. W kompozycji tytułowej zespół zręcznie przyprawia tradycyjnego kalifornijskiego rocka szczyptą (albo dwiema) psychodelii. Phenomena to dwuipółminutowy hipnotyczno-kosmiczny łącznik, który prowadzi nas prosto do Counterpart -- kolejnego nieco bardziej przestrzennie brzmiącego numeru, przynajmniej w pierwszej jego części, bo później panowie przyciskają mocniej i pozwalają sobie na intensywniejszy odlot. Znakomicie po tej intensywności sprawdza się bardzo spokojny początek ostatniego na płycie Felo De Se -- numeru opartego tak naprawdę na pół-akustycznym szkielecie, który genialnie się rozkręca, niczym psychodeliczny, hipnotyczny taniec przy ogniu.

Pisałem już o bardzo wielu kalifornijskich formacjach zahaczających z tej czy innej strony o klimaty psychodeliczne. Ale gdybym miał przywołać tu nazwę którejś z nich, by dać wam wyobrażenie o muzyce Monarch, to wymieniłbym co prawda pochodzące ze stanu Iowa, ale rezydujące od jakiegoś czasu w Oakland Mondo Drag. Tyle że tam mamy trochę więcej kosmicznych, klawiszowych odlotów, zaś Monarch nacisk kładzie jednak głównie na gitarę, no i więcej tu odwołań do klasycznego amerykańskiego rocka lat 70. Trudno więc stwierdzić, że są to zespoły grające tak samo czy choćby bardzo podobnie, ale same konstrukcje utworów, podejście do tematu wokali (które w zasadzie w obu przypadkach stanowią jedynie trzecioplanowe uzupełnienie instrumentarium) i ogólny klimat płyt obu zespołów wywołały u mnie właśnie takie skojarzenia pewnego podobieństwa. Wymienić muszę też jeszcze jedną być może znaną wam z moich tekstów nazwę -- Sacri Monti. A to dlatego, że jeden z gitarzystów -- Thomas Dibenedetto -- gra zarówno w Sacri Monti, jak i w Monarch, jednak w pierwszym z tych zespołów jest perkusistą, a tu, oprócz gitary, obsługuje także saksofon, syntezatory i organy. Wszechstronny chłop! To jednak tylko mniej istotne ciekawostki i moje obserwacje, które mogą być wam przydatne, ale wcale nie muszą. Najważniejsze, że Monarch są po prostu bardzo dobrzy w tym, co robią. Istnieje wiele zespołów o takiej nazwie, ale mam nadzieję, że za jakiś czas fani rocka jednoznacznie będą kojarzyć ją już tylko z tym jednym.

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.