NEW MODEL ARMY
From Here
23.08.2019
Ocena:
autor:
Sławomir Orski
New Model Army, nowofalowa grupa z Bradford, w tym roku będzie obchodziła 40-lecie istnienia. Aż trudno uwierzyć, że to już tyle czasu. Nawet hasło „nowa fala" brzmi dzisiaj archaicznie... Kariera tego zespołu, działającego niezmiennie pod przywództwem Justina Sullivana, gitarzysty, wokalisty oraz autora większości tekstów i muzyki, toczy się nieco poza mainstreamem. Panowie nigdy nie byli w ścisłym topie, ich utwory ani płyty nie okupywały szczytów list przebojów, a jednak zawsze były wysoko oceniane przez krytyków i doceniane przez fanów, których jest naprawdę sporo. Także w Polsce, którą Sullivan i spółka wielokrotnie odwiedzali (ze swoją nową muzyką również tu byli). W ten trend doskonale wpisuje się ostatnia płyta formacji zatytułowana From Here. Jest dokładnie taka jak trzeba. A nawet lepsza. Nagrana w zaledwie 9 dni w Ocean Sound Recordings -- studio na maleńkiej wysepce w północnej Norwegii, na skraju koła podbiegunowego. „Każdy z nas ma inne życie i inny gust niemal w każdej kwestii, również w muzyce. Jedyne, co nas łączy, to miłość do ponurych, otwartych, zimnych, surowych krajobrazów -- wody, śniegu, skał. To było dla nas idealne miejsce, aby wspólnie pracować nad płytą -- przez cały czas pracy mogliśmy patrzeć w niebo, morze i topniejący śnieg w górach, a wszystko to cały czas się zmieniało. Zasadne jest wrażenie, że ta płyta jest inna od poprzednich, ale też wciąż zawiera wszystkie elementy, które charakteryzują naszą szczególnie niezidentyfikowaną muzykę -- być może nawet bardziej niż kiedykolwiek".
Nie zaliczam się do grona fanów New Model Army, ale darzę ten zespół ogromnym szacunkiem, doceniam jego bezkompromisowość i naiwną jak na dzisiejsze czasy szczerość przekazu. Panowie nie gonią za modą, nie lansują hitów, grają swoje, mniej więcej tak samo od początku istnienia. Troszkę zmienili i unowocześnili styl na „plemiennej" płycie Between Dog and Wolf z 2013 roku, ale już na Winter trzy lata później wrócili do postpunkowych korzeni, a ich najnowsze dzieło wręcz z tych korzeni wyrosło. I mówię o muzyce, nie refleksyjnych tekstach -- te zawsze były nieodłączną częścią twórczości Sullivana i nie ma co się o nich rozpisywać (zmuszają do zadumy, są nieco mroczne, ale nie mogą być inne skoro traktują np. o kondycji planety i sytuacji na świecie). Często muzyka była dla nich jedynie tłem, ale nie tym razem. Nowe nagrania znów galopują, wróciła rockowa przestrzeń, przebojowość i nośne refreny, oczywiście nośne jak na New Model Army, bo z tym bywało różnie i wielkich hitów Anglicy nie wylansowali. Zresztą, liderowi nigdy nie zależało na popularności i to się nie zmieniło. Chyba że wytkniemy mu wstawienie jedynki, bo „bez zęba na przedzie" nie mógł zaistnieć w Ameryce...
Nowy album zdobywa słuchacza już pierwszym nagraniem Passing Through, opartym na silnym brzmieniu gitary i emocjonalnym wokalu Justina, z zaskakującym przełamaniem w połowie, wprowadzającym gitarę akustyczną i perkusję. Frontman kończy słowami It will be over soon, ale nic jest „over", bo to dopiero początek. From Here to jednak wcale nie taka łatwa płyta, wchodzi powoli, lecz za każdym razem głębiej. Jest bardzo równa, bez rzeczy wybitnych i bez słabych, dlatego trudno mi wyróżniać poszczególne utwory. Wszystkie razem tworzą fascynującą całość (wręcz dosłownie, bo są połączone) i niemal każdy czymś zachwyca. Never Arriving zgrabną melodią i swoją przebojowością, rozpędzony The Weather przestrzenią i pracą gitar, apokaliptyczny End of Days intensywnością, Great Disguise połamanym rytmem i psychodelicznymi dźwiękami, Where I Am I Watch and Learn postpunkowym zacięciem, transowy Maps orkiestracją i różnorodnością brzmień, Setting Sun mistycznym klimatem i majestatycznymi chórami, a 8-minutowy utwór tytułowy buduje wielkość przez organy, pianino i bębny. Wieńczy dzieło w wielkim stylu.
From Here to kawał solidnego brytyjskiego rocka od dojrzałych muzyków, którzy wiedzą, co i jak chcą przekazać. To chyba najlepszy album New Model Army od słynnego Thunder and Consolation z 1989 roku, a już na pewno od 9 lat młodszego Strange Brotherhood. Poza zagorzałymi fanami mało kto go zauważył, ale taki już urok tej formacji. Muzyka dla wtajemniczonych. Uczta dla smakoszy, gdzie nowa fala, punk, folk i psychodelia w rękach starych mistrzów tworzą wyjątkowy mariaż współczesnego rocka. Gorąco polecam.