Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

GIANT SKY

Giant Sky II

1.12.2023

Ocena:

autor:
Jakub Bizon Michalski

blog autora:

http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/

Erlend Viken w ostatnich latach przeplata płyty wydawane z Soup z albumami swojego drugiego projektu, Giant Sky. Co ważne, w jednym i drugim przypadku wydaje krążki znakomite. To niesamowite, ile świetnych muzycznych pomysłów kiełkuje w głowie tego muzyka. A mimo wszystko czasami ten cały proces okupiony jest sporym cierpieniem, nawet jeśli zupełnie nie domyślilibyśmy się tego, słuchając muzyki. Drugi (a w domyśle też trzeci) album Giant Sky powstawał w bólach, był gotowy już dwa lata temu, ale być może właśnie ten czas był potrzebny Vikenowi, żeby z pewnej perspektywy móc spojrzeć na to, co powstało, i podjąć pewne dość ważne decyzje.

Viken podkreśla, że po nagraniu tej płyty był wykończony psychicznie i sądził, że nie będzie już w stanie więcej tworzyć. Okazuje się, że Giant Sky miało być w zamyśle trylogią, a te około 70 minut materiału, które słyszymy na Giant Sky II, miało się początkowo składać na płyty numer dwa i trzy. Te dwa lata, które upłynęły między zarejestrowaniem tych kompozycji, a ich wydaniem, sprawiły jednak, że muzyk doszedł do siebie i uznał, że nie chce, by jego ostatnie wspomnienia związane z tworzeniem pod szyldem Giant Sky były tak drastyczne. Postanowił więc wydać to, co było przygotowywane na dwie płyty, na jednym, podwójnym wydawnictwie, a domknięcie trylogii Giant Sky zostawić sobie na kiedy indziej. Postawił nas przy tym przed dość trudnym zadaniem wchłonięcia tego ogromu materiału już teraz, a – jak wspomniałem – Giant Sky II trwa niemal 70 minut. Nie jest to jednak jedna płyta kompaktowa wypełniona niemal „pod korek”, a dwa niezbyt długie albumy, co trochę ułatwia podejście do tego wydawnictwa, bo przecież można sobie tę przyjemność z odsłuchu podzielić na dwie części.

A przyjemność niewątpliwie jest duża. Ten zaczarowany muzyczny świat Vikena zachwyca w zasadzie za każdym razem, choć przecież ani w przypadku Soup, ani Giant Sky nie jest to muzyka łatwa i przyjemna. To trudne być może do natychmiastowego ogarnięcia połączenie klimatów progresywnych, psychodelicznych, alternatywnych, folkowych, shoegaze’owych, elektronicznych czy indie. Erlenda wspomaga tu liczny zaciąg gości – są wokalistki, klawiszowcy, gitarzyści, a obok nich słyszymy też flet czy smyczki. Oczywiście sam Viken także obsługuje wiele instrumentów i dość spory procent ścieżek, które słyszymy, to jego gra, bez względu na to, czy mowa o gitarze i instrumentach pokrewnych, czy o klawiszach albo perkusji. Wśród licznych gości pojawiają się choćby Espen Berge z grupy Soup czy Hans Magnus Ryan z Motorpsycho. Jak to zwykle bywa z płytami długimi i w dodatku takimi, na których wiele motywów muzycznych łączy się ze sobą i przenika, mam problem z wyszczególnieniem ulubionych fragmentów, ale spróbuję.

Speak Through Walls przyjemnie się rozkręca od dość luzackiego klimatu do sporej intensywności. Space Farrier zgodnie z tytułem zapewnia nam nieco kosmosu, choć nie jest to zbiór kosmicznych plam dźwiękowych, a raczej nawiązanie do kosmicznej, ale też dość przebojowej muzyki lat 80. I Am the Night to zdecydowanie najdłuższy utwór w zestawie. Snuje się absolutnie fantastycznie, nieco leniwie, choć z okazjonalnymi wybuchami. Do tego momentami jest – o dziwo – cholernie chwytliwe. Trochę tak, jakby obudowano dość prostą, przyjemną, popową piosenkę kilkoma minutami kosmicznej hipnozy i równie kosmicznych wybuchów. Birds with Borders to z kolei fantastyczne wyciszenie, kilka minut muzycznej łagodności z typowym dla Giant Sky wybuchem emocji pod koniec. Nie mogę też nie wspomnieć o mrocznym, niespokojnym, pełnym gwałtownych emocji King in Yellow. Nie będzie chyba wielką niespodzianką, gdy napiszę, że tę muzykę jednak najlepiej chłonie się w całości. Jeśli nie w wymiarze tym pełnym, 70-minutowym, to chociaż na dwie tury, według podziału takiego, jaki sam Erlend zaproponował, przydzielając utwory do konkretnych płyt. Słowo też o okładce. Jest kosmiczna, niebiańska, tajemnicza… Jest w niej coś, co trudno ubrać w słowa. Myślę, że dokładnie to samo można napisać o muzyce z tej płyty, czyli wszystko to do siebie pasuje.

Choć to zaledwie drugi album pod szyldem Giant Sky, wyraźnie słychać, że to ten właśnie projekt – i to od pierwszych fragmentów płyty. To bardzo ciekawe. Zazwyczaj wyrobienie jakiegoś rozpoznawalnego stylu zajmuje wykonawcom długie lata, a tu od razu słyszymy Giant Sky. Nie po prostu Vikena, ale właśnie Giant Sky, bo – co równie ciekawe – Giant Sky wcale nie brzmi jakoś bardzo jak Soup. Ten projekt ma swój własny styl. Oczywiście są pewne punkty wspólne – w końcu mowa o dziele tego samego człowieka. Są to jednak oddzielne muzyczne byty i tożsamości, i choć generalnie odrobinę bardziej trafiają do mnie ostatnie płyty Soup, nie mogę odmówić Vikenowi tego, że także w przypadku Giant Sky robi coś, co w bardzo dziwny, ale przyjemny sposób działa na mój organizm.

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.