Rockserwis.fm
Matecznik dźwięków niebanalnych
Przed chwilą
Za chwilę
Zaloguj się
O nas
Jak słuchać radia
Ramówka
Audycje
Ludzie
Co było grane
Podcasty
Gadżety
Wesprzyj nas
Wydarzenia
Koncerty
Recenzje
Relacje
Galerie

MONO DRAG

Through the Hourglass

15.09.2023

Ocena:

autor:
Jakub Bizon Michalski

blog autora:

http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/

Siedem lat – tyle minęło od premiery ostatniej płyty Mondo Drag, jednego z moich ulubionych współczesnych zespołów rockowych. Były w tym czasie dłuższe okresy, kiedy w obozie zespołu nic się nie działo, były poszukiwania nowej sekcji rytmicznej, były też momenty, kiedy wątpiłem, czy jeszcze kiedykolwiek usłyszymy nową muzykę od tej stacjonującej obecnie w Kalifornii formacji. Na szczęście jakiś czas temu panowie poinformowali, że skompletowali nowy skład i są w studiu. Oczekiwania moje wobec nowej płyty były – co naturalne – naprawdę spore, bo dwa ostatnie wydawnictwa – wypuszczony w 2015 roku (choć nagrany kilka lat wcześniej) album Mondo Drag oraz wydana w 2016 roku płyta The Occultation of Light – należą do moich ulubionych płyt wydanych w XXI wieku i bardzo często do nich wracam. Na szczęście album Through the Hourglass z miejsca do nich dołącza w tym zacnym gronie. Wystarczą pierwsze dźwięki po odgłosach (sztormu?) w tle, by wiedzieć, że to Mondo Drag. Ja wiem, że to może odważna teza w przypadku jednak zespołu niszowego, ale mowa tu o jednej z najlepszych psychodelicznych grup na świecie. I naprawdę słychać od razu, że to oni, jeśli tylko zna się wcześniejsze płyty. Nie chodzi wcale o to, że sami siebie kopiują, a o pewne charakterystyczne elementy brzmienia. Burning Daylight to jedna z pięciu kompozycji znajdujących się na tym albumie, choć podzielona na dwie części, więc ścieżek mamy tu sześć. Kapitalne, monumentalne brzmienie połączonych sił gitar i organów, a do tego jak zwykle w przypadku tej formacji dość mocno nasączony efektami, nieco leniwy wokal. Świetnie się to sprawdza od samego początku. Część druga nie jest już tak potężna brzmieniowo. Tu mamy więcej luzu, swobody, z jednej strony klimat nieco doorsowy, z drugiej kojarzący mi się lekko z psychodelią krajów basenu Morza Śródziemnego, choć przecież zespół stacjonuje nad zupełnie innym akwenem.

Burning Daylight to mocne jakościowo otwarcie płyty, ale i tak nieco blednie w zestawieniu z tym, co mamy za moment. Instrumentalne Passages to zdecydowanie najdłuższa kompozycja na płycie, jedenastominutowa, mocno przesiąknięta klimatem Pink Floyd, choć z całą pewnością nie jest to kalka żadnego konkretnego ich utworu. Raczej numer, w którym tu czy tam wyłapiemy brzmienia mogące kojarzyć się klimatem z nagraniami Pink Floyd czy to z okresu z Sydem Barrettem, czy z Dark Side of the Moon, czy nawet z The Wall (sekwencja akordów w pewnym momencie mocno nawiązuje do tego, co słyszymy pod drugą solówką Gilmoura w Comfortably Numb). Przede wszystkim jednak brzmi to absolutnie obłędnie – tajemniczo, sennie, mrocznie, niezwykle emocjonalnie. Passages z miejsca trafiło do grona moich ulubionych utworów Mondo Drag. A to nie koniec świetnych rzeczy na tej płycie. Po Passages mamy utwór tytułowy, który zespół udostępnił już kilka tygodni temu jako zapowiedź płyty. Z zasady taka zapowiedź ma pobudzić apetyt słuchacza na nowe dźwięki i w tym przypadku misja okazała się całkowitym sukcesem. Through the Hourglass od razu wpada w ucho dzięki motywowi przewodniemu i zachwyca spokojnym, bardzo relaksacyjnym klimatem. To jeden z tych odlotów, które przebiegają beż żadnych turbulencji, nawet jeśli w drugiej części zespół gra nieco mocniej. Death in Spring jest hipnotyczne, ale też melancholijne i pełne emocji. Całość wieńczy Run – piękny, przejmujący numer, który kończy się w absolutnie monumentalny, filmowy wręcz sposób.

To było siedem długich lat. Wiele w tym czasie wydarzyło się na świecie, wiele też wydarzyło się w życiu muzyków Mondo Drag. Nie brakowało historii tragicznych, co też ma swoje odbicie w tym, co słyszymy na Through the Hourglass. Klawiszowiec i wokalista grupy, John Gamiño, mówił, że w obliczu tragedii, jakie dotknęły jego osobiście, lecz także cały świat, oraz braku aktywności formacji przez kilka lat, czuł, że czas dosłownie mu ucieka przez palce. I o tym właśnie jest ta płyta. To bardzo refleksyjny album o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Album, na którym zespół powrócił z nowymi muzykami – perkusistą Jimmym Perezem (dołączył w 2022 roku) oraz basistą Conorem Rileyem (klawiszowcem znakomitych formacji Astra i Birth, który w Mondo Drag pojawił się w 2018 roku). Oprócz nich grupę tworzą niezmiennie Nolan Girard (syntezatory i gitara) oraz Jake Sheley (gitara). Rzadko wymieniam w swoich tekstach składy zespołów, ale ta piątka zasługuje na wspomnienie, bo stworzyli razem fantastyczny album, który z całą pewnością będzie się bił o sam szczyt mojego zestawienia ulubionych płyt tego roku. Panowie – dobrze was znowu słyszeć.

Używamy plików cookies w celu ułatwienia korzystania z naszej strony.

Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich wykorzystywanie.